W ramach pomocy podjąłem się (kretyn) próby naprawienia takiego ustrojstwa. Naiwny myślałem, że poszukam czujnikiem zbliżeniowym, nawet bez wyjmowania jednej żaróweczki. A gdzie tam, wszędzie piszczy, słabiej lub mocniej. A nie świeci.
Kiedyś , z krajowymi wyrobami było wiadomo. Kilkanaście sztuk, wkręcane. Któraś była przepalona, albo słaby kontakt i podgrzała się oprawka, plastik popłynął nieco i nie stykało. Do opanowania.
Teraz te chińskie są wciskane. Tworzywo oprawek i przewodów to jakiś gównolit z odpadów recyklingowych. Druciki jak nitki. Sami wiecie.
Te "moje" są zbudowane z trzech linii, zakończonych gniazdkiem do następnego kompletu. 100 sztuk teoretycznie na jedną żaróweczkę daje ok. 2,5 V. Zacząłem je wyjmować i sprawdzać dwoma paluszkami. Zamiast świecić nie działo się nic, albo żarło tyle prądu, że kabelek parzył
Zgłupiałem. No to wziąłem zasilacz uniwersalny i jazda. Tu kolejny szok, podnoszę napięcie i nic. Jedna przy ok 18 jakby leciutko błysnęła. Ale to nie był błysk przepalenia, zażarzyła się i zgasło. To było tak małe, że właściwie to nie jestem pewny czy na pewno to widziałem. Badałem je miernikiem na przejście, jest. Opór ok. 0,6 M
a inna poniżej oma. Matko boska, co to jest?!
Zaśniedziało wszystko? Gdyby było moje, to bym to uroczyście wy.... do śmieci. A tak kombinuję. Mogło się to wszystko po prostu zestarzeć? Miejsc nie kontaktowania od groma. Gówniany przewód mógł się połamać i coś się dzieje.